Archiwum wydarzeń

  • wydarzenia archiwalne

Archiwum wydarzeń

Premiera książki „Warszawiacy nie z tej ziemi. Cudzoziemscy mieszkańcy stolicy 1945-1989"

20.09.2013

Premiera książki „Warszawiacy nie z tej ziemi. Cudzoziemscy mieszkańcy stolicy 1945-1989"

20.09.2013

  • wydarzenia archiwalne
wydarzenia archiwalne  
Spotkanie z autorami i bohaterami książki pod redakcją prof. Jerzego Kochanowskiego. Naszymi gośćmi byli autorzy: prof. Jerzy Kochanowski i Katarzyna Madoń-Mitzner oraz bohaterowie książki: m.in. Branko Ćirlić, Chris Niedenthal, Tessa Capponi-Borawska, Dubravka Mossor, Maged Sahly, Awad Gabir, Fernando Villagomez Porras. Nguyen Van Thai, Conka Georgijewa-Wnukowska, Julita Stokalska. Wieczór poprowadził Cezary Polak. W programie: prezentacja fragmentów filmu towarzyszącego publikacji i nagrań audiobooka. Bohaterowie książki zamieszkali w Warszawie po II wojnie światowej z rozmaitych powodów. Jedni z wyboru, drudzy z miłości, jeszcze inni – posługując się słowami jednego z nich – „przez przypadek”. Cudzoziemcy, którzy związali się z Warszawą, barwnie opowiadają o swoim życiu w realiach PRL-u. O kolejkach, kuchni, tradycji, o języku, polityce... O tym, że można nauczyć się języka, by zrozumieć jeden wiersz i o tym, że kolor liści na drzewach może zaskoczyć. Ta książka jest lustrem, w którym Polacy, a zwłaszcza mieszkańcy Warszawy, mogą się przejrzeć. Wspomnieniom towarzyszą prywatne zdjęcia archiwalne i dokumenty oraz współczesne portrety bohaterów. Książka składa się z ułożonych tematycznie fragmentów relacji biograficznych 36 cudzoziemców, zawiera wstęp historyczny i metodologiczny. Nowy tytuł jest częścią projektu DSH we współpracy z Instytutem Historycznym UW  Warszawa Wielonarodowa 1945-1989. W Archiwum Historii Mówionej nagrano i opracowano 50 relacji cudzoziemców z 20 krajów, którzy wiążąc się na stałe z Warszawą, przyczynili się do wskrzeszenia jej wielokulturowych tradycji. Projekt został zainaugurowany cyklem wydarzeń Warszawiacy nie z tej ziemi, w czasie których można się było spotkać z cudzoziemskimi mieszkańcami stolicy. Książka jest dostępna także w formie audiobooka. Teksty czytają Danuta Stenka i Adam Ferency. Publikacji towarzyszy płyta DVD z fragmentami relacji wideo. Warszawiacy nie z tej ziemi. Cudzoziemscy mieszkańcy stolicy 1945-1989 Koncepcja i opracowanie: prof. Jerzy Kochanowski Współpraca: Katarzyna Madoń-Mitzner Projekt graficzny: Katarzyna Godyń-Skoczylas DSH, Warszawa 2013 Publikacja dofinansowana ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wydano z finansowym wsparciem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Patronat: radio TOK FM Poniżej do pobrania informacja prasowa.                                                                                        ***** Projekt Warszawa Wielonarodowa 1945-1989 wraz z książka Warszawiacy nie z tej ziemi odsłaniają niemal nieznany wątek powojennej historii stolicy. Warszawa z drugiej połowy XX wieku jawi się jako jednolita etnicznie z kilku powodów. Po części jest to efekt kontrastu z wielonarodową i wielokulturową  przedwojenną stolicą oraz dzisiejszym miastem, w którym nikogo nie dziwią mieszkający tu cudzoziemcy. Powojenna polityka opierała się na innych fundamentach niż wieloetniczność,  raczej konstruowano  homogeniczny obraz miasta („Cały naród buduje swoją stolicę”). Mimo że w stalinowskich czasach cudzoziemcy byli stałym obiektem zainteresowania funkcjonariuszy bezpieczeństwa i statystyków, to chaos wczesnych lat z masowymi migracjami, zmianami granic – szczególnie obszarów mieszanych etnicznie –  i swobodnym stosunkiem do dokumentów potwierdzających przynależność państwową  oraz nowymi życiorysami, powoduje ogromne problemy z określeniem narodowości. W epoce Gomułki raz tylko podjęto próbę względnie kompleksowego policzenia cudzoziemców. W latach 70. zrezygnowano w ogóle z opracowywania papierowych wykazów, de facto przekazując kontrolę nad tym biurom paszportowym. Wszystko to  – oraz jeszcze wiele innych czynników, których nie sposób tu wymienić – sprawia, że  powojenna Warszawa jest postrzegana jako monokulturowa. W rzeczywistości w latach 40. i 50. liczba cudzoziemców w stolicy była tylko nieznacznie mniejsza niż przed wojną, a paradoksalnie w pierwszej powojennej dekadzie cudzoziemski krajobraz stolicy był najbardziej zróżnicowany. Z racji konfliktów wynikających z powojennego podziału świata, do mieszkających wcześniej Rosjan, Niemców, Anglików, Francuzów, Włochów dołączyli Hiszpanie, Grecy, Koreańczycy, Chińczycy, Persowie, obywatele Jugosławii. W stolicy nie brakowało również obywateli ZSRR, były to głównie kobiety: dawne robotnice przymusowe pochodzące przeważanie z obszarów okupowanych oraz żony repatriantów z ZSRR. Obok Rosjanek, Ukrainek i Białorusinek pojawiły się Gruzinki czy  Buriatki. Ten obraz zaczął zmieniać się po 1956 roku, kiedy większa liczba kontaktów z zagranicą (głównie krajami socjalistycznymi) zaowocowała nowymi mieszanymi małżeństwami: pojawiły się osoby z Rumunii, Bułgarii, NRD; zaskakująca jest też obecność emigracji zarobkowej, np. z Chin. Od lat  60. na charakter Warszawy zaczęli również wpływać stypendyści, m.in. z Wietnamu, Kuby, Mongolii, Korei Północnej. Napięta sytuacja w ich krajach sprawiała, że wielu z nich zdecydowało się pozostać w Warszawie. Na podstawie wstępu prof. Jerzego Kochanowskiego do ksiązki.                                                                                                                      ****** Wybrane relacje: Pierwsze wrażenia Anna Parzymies: Po raz pierwszy przyjechałam do Polski podczas wakacji w sierpniu 1966, kiedy mąż miał urlop. Pierwsze, co mnie zdziwiło, to lotnisko, które było bardzo prowincjonalne. Byłam wcześniej we Francji oraz we Włoszech i trochę się zeuropeizowałam. Ale nie to było najważniejsze. Zaskoczył mnie wtedy kolor liści na dziewach. Była to bardzo blada zieleń, mimo że mieliśmy pełnię lata. W Bułgarii i w Afryce w tym czasie zieleń jest bardziej ciemna. Teraz się przyzwyczaiłam, ale wtedy to zrobiło na mnie wrażenie. Hatif Janabi: Wyszedłem 24 sierpnia 1976 z pociągu na Dworcu Centralnym i wszyscy ludzie mówili po polsku, a ja nic nie rozumiałem. Kiedy starałem się korzystać z mojej angielszczyzny, też nikt nie reagował. Ale wyglądałem na obcego, w związku z tym zaczęli mi pomagać. Pamiętam jedno – że Polacy byli niesamowicie życzliwi. Byli mili, gościnni, każdy chciał mnie poczęstować wódką i kiełbasą. To było moje pierwsze wrażenie. Właśnie w pierwszych dniach nauczyłem się, co to jest „pięćdziesiątka” i „setka”. Ja mówię: „Chwileczkę, nie mogę przesadzać. Ja trochę piję, ale tak dużo nie mogę”. – „Ooo, my to tutaj pijemy... Przecież zaraz będzie zima”. – „Jaka będzie ta zima?”. – „Cholerna ta zima będzie”. I rzeczywiście. Okazało się, że nie tylko sroga, ale i cholerna ta zima. Fernando Villagómez Porras: W pociągu z Berlina do Warszawy znalazłem pusty przedział. Chyba na granicy przyszedł jakiś mężczyzna i spytał, czy może usiąść. Odpowiedziałem, że proszę bardzo. Powiedział coś po angielsku i usiadł naprzeciwko mnie. Wyciągnął z torby butelkę wódki, teraz mogę powiedzieć: flaszkę. Wydaje mi się, że „Soplicę”, bo była kolorowa. I pyta: „Chcesz?”. Zgodziłem się na jeden kieliszek. Potem był drugi(...). Honory Kiwale: Któregoś dnia obudziliśmy się rano i na zewnątrz leżało coś białego. Po raz pierwszy dotykaliśmy śniegu.(...) Mimo rękawiczek i zimowych butów było nam zimno. Ręce, twarz zmarznięte. Uczyłem się oddychać na mrozie. Wiązało się szaliki tak, żeby było widać tylko oczy. Chociaż w akademiku kaloryfery grzały, ale i tak było zimno. Czasami grzał nas dodatkowy grzejnik, ale był problem z korkami. (...) W Afryce było 35–39 stopni, temperatura pokojowa – 28 stopni, a tutaj człowiekowi ciągle było zimno. Carla Tonini: Byłam zszokowana, że panuje tu powszechna szarość i brak wszystkiego. Budynki, ubrania – wszystko szare. Myślałam: to tak blisko mnie (24 godziny jazdy pociągiem) i raptem jesteś już jakby nie w Europie. Przyjechałam z regionu Włoch, gdzie jest bardzo kolorowo, dużo owoców, słońce, a tu… Po paru dniach okazało się, że tutaj jest szaro, ale jednocześnie bardzo żywo. Żywe społeczeństwo, bardzo uprzejme, otwarte i że naprawdę można w Warszawie się bawić. Znajomości nawiązywało się błyskawicznie, w odróżnieniu od Anglii czy innych krajów zachodnich. Poza tym było bardzo wesoło, mimo że istniała sprzeczność między codziennym życiem a sztuką dostosowania się, którą Polacy uprawiali każdego dnia. Ja byłam obcokrajowcem, więc mnie w pewnym sensie było łatwiej żyć niż Polakom, bo jak miałam kilka dolarów, to już byłam bogata. Po raz pierwszy byłam naprawdę bogata, mogłam nawet chodzić do restauracji. My, Włosi, byliśmy ciekawi wszystkiego, wszędzie zaglądaliśmy, żeby sprawdzać, jak się tu żyje. To było dla nas naprawdę bardzo dziwne, jak ludzie mogą tak żyć, w takich warunkach. Najbardziej mnie uderzyło to codzienne upokorzenie – trzeba było godzinami stać w kolejce, aż w końcu padała odpowiedź: „Już nie ma”. Byłam naprawdę zdziwiona, ale też miałam dla tych ludzi wielki szacunek. Ivo Nikić: W Jugosławii wszystko było bardziej kolorowe, począwszy od pogody, nie było problemu ze słodyczami. Czułem się tak, jakbym z kolorowego filmu wskoczył w czarno-biały, niemy. W Polsce wszystko było szare, brzydkie, nie było nic w sklepach, a jak było mięso, to wyglądało strasznie. I te kartki! Nie rozumiałem, dlaczego tam w telewizji są fajne kreskówki, Tom i Jerry, a tutaj – kukiełki na patykach. Nie wiedziałem, dlaczego nie ma słodyczy i kolorowych, fajnych rzeczy i muszę przywozić je kolegom. Wszystko było okropnie siermiężne. W Belgradzie – dla chłopaka to ważne – już wtedy były salony samochodowe, na bieżąco oglądało się nowości. A tutaj same zaporożce, duże fiaty. Brakowało nowości, takich rzeczy, które na dziecku robią wrażenie. Dla mnie to stanowiło wyznacznik „fajności” – kolorowe sklepy, neony, rozświetlone ulice, życie, restauracje, zapachy, można zjeść pljeskawicę – coś a la hamburger. Dopiero jak pojawiły się tu zapiekanki, to było dla mnie odkrycie! Szukaliśmy – w tym sklepie są gumy „Turbo”, puszka coli!... Awad Gabir: Wylądowaliśmy na Okęciu. Fajnie, chłodno. Już po Frankfurcie była odczuwalna różnica temperatur i różnica kultur, różnice było widać wszędzie. Po pierwsze, wszędzie jest biało – jasno, ale zarazem biało pod względem mieszkańców, przeważająca liczba Europejczyków. Patrzymy, czy jest ktoś podobny do nas chociaż kolorem, żeby pomyśleć: nie jestem sam, są tu rodacy, czy z naszych stron, czy w ogóle ze świata, z którego pochodzimy, czy ktoś mówi w naszym języku. Druga bariera – trudno było się porozumieć po angielsku. (...). Wzięliśmy taksówkę na Dworzec Centralny, no i tutaj klapa. Wchodzimy do głównej hali i próbujemy coś czytać, coś rozszyfrować. Język tak trudny… Ja już w Chartumie próbowałem przeczytać „Warszawa”. Wiedziałem, że to jest Warsaw, ale nie mogłem czytać po polsku, ponieważ obok siebie były „s” i „z”. Tak samo wtedy na Dworcu Centralnym, to były takie trudne litery: „sz”, „rz”, a dookoła słyszeliśmy tylko jakby zakłócenia, szum – to język polski tak wtedy brzmiał. Cały czas się zastanawiałem z kolegami, gdzie są te pociągi, bo w głównej hali, owszem, są tablice, wszystko napisane i chociaż nie umiem tego rozczytać, to domyśliłem się, że to kasy, więc można kupić bilet – tylko gdzie te pociągi? Nie wiedzieliśmy, że na dole są perony, u nas wszystko jest na wierzchu.