Archiwum wydarzeń

  • wydarzenia archiwalne

Archiwum wydarzeń

Wernisaż wystawy "W naszej pamięci/ Emlékeinkben" oraz debata towarzysząca ekspozycji

04.10.2012

Wernisaż wystawy "W naszej pamięci/ Emlékeinkben" oraz debata towarzysząca ekspozycji

04.10.2012

  • wydarzenia archiwalne
wydarzenia archiwalne  
Otwarcie ekspozycji poświęconej Andrzejowi Przewoźnikowi, który pełniąc przez 18 lat funkcję Sekretarza Generalnego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, wraz ze swoim zespołem stworzył podwaliny pod nowoczesną polską politykę pamięci. Z jego zainteresowań badawczych, działalności publicznej i osobistych przyjaźni zrodziły się niezwykłe związki z Węgrami. Zginął w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiej 10 kwietnia 2010 roku.  Budapeszteńskie muzeum Dom Terroru, będące ośrodkiem upamiętnienia zbrodni totalitaryzmów na Węgrzech, opracowało wystawę poświęconą Andrzejowi Przewoźnikowi, którą w 2011 roku obejrzało tysiące zwiedzających. Teraz przedstawiamy ją polskiej publiczności. W otwarciu udział wzięli  m.in.: Tibor Navracsics, Wicepremier Węgier; Jarosław Gowin, Minister Sprawiedliwości; Monika Smoleń, Wiceminister Kultury i Dziedzictwa Narodowego; Andrzej Kunert, Sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa; Jacek Cichocki, Minister Spraw Wewnętrznych.  Gościem honorowym była pani Jolanta Przewoźnik, wdowa po Andrzeju Przewoźniku. O polityce pamięci dyskutowali: Robert Kostro, Dyrektor Muzeum Historii Polski; Zbigniew Gluza, Prezes Fundacji Ośrodka KARTA, Redaktor Naczelny kwartalnika "Karta"; prof. Csaba Gy. Kiss, Przewodniczący Rady Naukowej Europejskiej Sieci Pamięć i Solidarność; Łukasz Kamiński, Prezes Instytutu Pamięci Narodowej; Paweł Ukielski, Zastępca Dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego; prof. Paweł Machcewicz, Dyrektor Muzeum II Wojny Światowej; prof. Jan Rydel, Przewodniczący Komitetu Sterującego Europejskiej Sieci Pamięć i Solidarność. Między polityką a historią Poniżej przedstawiamy wybrane fragmenty dyskusji. Jan Rydel: Będziemy rozmawiać o polityce historycznej czy o polityce pamięci? Ja nie boję się pojęcia polityka historyczna. Idę za Clausem Leggewie, który twierdzi, że jest to jedna z polityk cząstkowych. Jeśli przyjmiemy, że polityka historyczna, gospodarcza, zdrowotna czy edukacyjna to są te same kategorie polityki, to możemy jedynie mówić, że istnieje polityka historyczna liberalna lub autorytarna, dobra lub zła, ostrożna lub nieostrożna. Zło nie tkwi więc w polityce historycznej, ale w tym, jak się ją realizuje.      Z drugiej strony – nie można środkami politycznymi niczego zmieniać w przeszłości. Jeśli można coś modelować, to tylko w pamięci. Może więc, rozpatrując to w sensie analitycznym, termin polityka pamięci jest trafniejszy?         Ciekawym punktem odniesienia mogą tu być Niemcy. Używa się tam obu terminów – równoprawnych, ale nie tożsamych. Polityka historyczna jest skierowana na fakty, np. kogo wybierzemy na patrona ulicy, komu zbudujemy nowy pomnik. A polityka pamięci dotyczy przemian świadomościowych odnoszących się do historii. Trudno nam będzie jednak stworzyć tutaj polską normę językową, przejdźmy do historyzacji przeszłości. Czy i jeśli tak, to kiedy o II wojnie światowej będziemy myśleć jak o wojnach napoleońskich? Próbuje się powstrzymać odchodzenie na świadomościowy dalszy plan wydarzeń o tragizmie tej rangi, co II wojna. Znakomitym przykładem jest deklaracja sztokholmska – wiele państw zobowiązuje się w niej do kultywowania pamięci Zagłady; to oznacza trzymanie otwartej rany w dziejach ludzkości. Czy możemy oczekiwać, że dramatyczna pierwsza połowa XX wieku przestanie wzbudzać takie emocje?             Łukasz Kamiński:    Pojawiająca się w Polsce często negacja pojęcia polityka historyczna nie spowoduje, że zjawisko przestanie istnieć. Każda społeczność odnosi się do przeszłości, nawet uciekanie od niej może być specyficznym wymiarem polityki – polityką zapomnienia. Razi może słowo polityka, bo – poza innymi kontekstami – termin sugeruje, że to zadanie struktur państwowych. Tymczasem na kształt pamięci wpływają także działania środowisk społecznych i pojedynczych osób; do podstawowych miejsc, w których rodzi się wyobrażenie o przeszłości, należy nie tylko szkoła, ale i rodzina.       Myślę, że historia mocno odczuła zaostrzenie debaty publicznej w Polsce, co jest bardzo niedobre. W wielu kwestiach dotyczących przeszłości będziemy się nadal różnić, powinniśmy jednak mieć zasób wspólny, który nie będzie kwestionowany.      Co do historyzacji tak dramatycznych wydarzeń, jak II wojna czy czas dyktatury, to sądzę, że będzie to o wiele dłuższy proces niż przechodzenie do historii w sferze społecznej wojen napoleońskich. Po pierwsze – ze względu na skalę zbrodni, w tym na ludności cywilnej; mówimy o wydarzeniu innego typu i rangi. Po drugie – istotna jest możliwość zapisania znacznie większej ilości relacji niż kiedyś. Dawniej historyzacja odbywała się w ramach wymiany pokoleń, w miarę jak doświadczenia osobiste przyjmowały postać świadectw z powtarzanych opowieści. Dzisiaj, nawet gdy świadkowie już nie żyją, pozostawiają poruszające relacje, często w formie dźwiękowej czy filmowej. Oczywiście dużo zależy też od polityki, która ten proces może spowalniać.    Nie sądzę, by zainteresowanie przeszłością zmniejszało się – jest nadal żywe i nie jest to tylko efekt pojawienia się w Polsce nowych instytucji muzealnych. Dorasta nowe pokolenie, które w ogóle nie zna historii z własnych doświadczeń. Gdy mamy kontakt z młodzieżą, widzę, że chcą zrozumieć swoich przodków a także współczesną Polskę w kontekście przeszłości, m.in. to dlaczego elementem sporu politycznego jest historia. Robert Kostro: Będę bronić pojęcia polityka historyczna, choć przekonuje mnie również określenie polityka pamięci, które w analitycznym ujęciu jest chyba ściślejsze. Wszak kształtujemy pamięć, nie przeszłość – ta jest niezmienna. Nie można jednak używać wymiennie z nimi terminu kultura pamięci, bo to coś innego. Jeśli dziadek przekazuje nam opowieści o własnych doświadczeniach, to jest to element kultury pamięci. Jeśli miasto chce kogoś uczcić pomnikiem – również. Natomiast niezależnie od tego istnieje polityka pamięci i tę realizuje państwo. Andrzej Przewoźnik, za sprawą którego się zebraliśmy, realizował politykę historyczną, kiedy jeszcze nie używano tego terminu. Pojęcie zaczęło być stosowane na przełomie wieków, ale przecież samo zjawisko istniało. Przy różnych zastrzeżeniach dotyczących polityki pamięci w latach w latach 90., to przecież choćby kompleks spraw związanych z cmentarzami katyńskimi miał swojego gospodarza, właśnie – Andrzeja Przewoźnika. Paweł Ukielski:        Mniej mnie interesuje, które pojęcie jest trafniejsze, istotny wydaje mi się sukces debaty publicznej, dzięki któremu odchodzimy od negacji polityki historycznej. Polityka to przecież nie tylko personalna bijatyka – wierzę, że nadal możemy mówić o niej jako działaniu na rzecz dobra wspólnego.       Nie rozumiem, czemu ma budzić kontrowersje, że różne partie mogą mieć różne wizje przeszłych wydarzeń. Tak samo różni je wizja polityki ekonomicznej czy zdrowotnej. A mówimy o niezwykle istotnym zjawisku – polityka historyczna, moim zdaniem, jest prowadzona nie tylko przez państwo – choć jest ono tutaj głównym aktorem, To element, który mocno wpływa na społeczeństwo, czynnik, który buduje wspólną tożsamość, buduje wspólnotę, a zatem wpływa na jakość życia całej społeczności.       Oczywiście, istnieje ryzyko, że polityka historyczna zostanie zinstrumentalizowana, że w warunkach ostrego sporu politycznego historia będzie wykorzystywana. Ale to nie historia jest praprzyczyną, myślę raczej, że jest ofiarą tego sporu.     Jeśli chodzi o lata 90., to państwo abdykowało z wielu pól w zakresie polityki historycznej, podejmowane działania były reaktywne, w małym stopniu zdefiniowane w sposób strategiczny. Tutaj działalność bohatera tego spotkania – Andrzeja Przewoźnika –  jest chlubnym wyjątkiem, a nie normą. Dyskusja o polityce historycznej miała na celu zmianę tego stanu rzeczy, choć to nie ona zapoczątkowała przemiany. W moim przekonaniu zmiana myślenia o historii zaczęła się wcześniej – wraz powołaniem IPN-u i debatą o Jedwabnem. Zbigniew Gluza: Samo hasło polityka historyczna niczemu nie jest winne, nie ono spowodowało aż taką polaryzację – przepastne pęknięcie na scenie politycznej i w społeczeństwie. Można by już przyjąć, że pojęcia polityka historyczna czy strategia pamięci są synonimami i zająć się wreszcie odpowiedzią na pytanie, jaką treścią powinny być wypełnione. W latach 90. państwo polskie właściwie nie prowadziło polityki historycznej, to było raczej beznadziejne zajmowanie się państwa historią. Nawet powoływanie IPN-u stawiało akcent na doraźną politykę, nie historię. Pierwsze lata Instytutu też nie były w tej mierze działaniem systemowym. Chociaż dyskusja o Jedwabnem stała się już zapowiedzią zmiany. Przełomem było pojawienie się Muzeum Powstania Warszawskiego (2004). Sukces 60. rocznicy Powstania oznaczał dowód, że to, co zaniedbała wcześniej cała klasa polityczna, jest tak ważne dla społeczeństwa. Okazało się, jaką siłę ma historia w życiu publicznym. Że powrót do przeszłości może mieć wielką nośność społeczną, a w następstwie – że można na tym wygrać kampanię wyborczą. Sama rocznica Powstania to odkrywcze wydarzenie – dokonała się radykalna zmiana nastawień społecznych. Przyszła, tak potrzebna, fala zainteresowania historią – choć ta znalazła się wtedy w rękach polityków, chyba zaskoczonych taką skutecznością użytego narzędzia. Minęło osiem nerwowych lat i powoli odchodzimy od wojny wewnętrznej toczonej w imię stosunku do przeszłości. Rozmowa o historii najnowszej zaczyna dotyczyć konkretów, potrzebnych działań, mniej jest starć ideologicznych. To nowa wartość. Uspokaja to, co dzieje się ostatnio. Kiedy powstała koncepcja Muzeum II Wojny Światowej, obawiałem się, że nowa partia władzy znalazła antidotum na spadek w sferze pamięci pozostawiony przez poprzedników. Gdyby tak stało się z Muzeum, byłoby to nieszczęście. Okazało się jednak, że to rozumne zajęcie się historią II wojny. Sądzę, że wśród zadań polityki historycznej najważniejszą kwestią jest polityka zagraniczna, ale nie w wymiarze ogólnoeuropejskim, lecz sąsiedzkim. To najpoważniejszy nadal problem związany z historią; tak dużo pozostało konfliktów z sąsiadami. Stanowią one mocny dowód złej, bo nieskutecznej polityki historycznej. Wyrazistym przykładem są relacje z Ukrainą. Kolejne lata nie osłabiają konfliktu, a zaostrzają. Jeśli przeszłość objawia się w życiu publicznym agresją czy wprost nienawiścią, to oznacza, że straciliśmy ostatnie dekady, by ukoić dawny ból. Także w stosunkach z innymi sąsiadami zostały otwarte rany. A te trzeba zabliźniać. Paweł Machcewicz: Pojęcie polityki historycznej dowodzi, że słowa prowadzą do pewnych, czasem niezamierzonych konsekwencji. Mówię tutaj o reakcjach wśród historyków – zderzenie słów polityka i historia wzbudziło wiele negatywnych skojarzeń i emocji. Wielu historyków chciało klarownego rozdziału między polityką a historią – historia jest nauką, rządzi się zupełnie innymi prawami; polityka jest zjawiskiem kreowanym przez rządzących, partie polityczne itd.      Twórcy pojęcia polityki historycznej twierdzili, że państwo polskie musi zacząć prowadzić aktywną politykę wobec przeszłości. Za tym szło stwierdzenie – wyrażane wprost bądź pośrednio – że wcześniej, w latach 90. polityki historycznej nie było. Myślę, że część opinii publicznej stała się zakładnikiem nowego pojęcia. Wielu uwierzyło, że wcześniej państwo nie prowadziło polityki wobec przeszłości, ponieważ nie zdefiniowało tego pojęcia. Ja – i tutaj moje zdanie się wyraźnie od nich różni – nie sądzę, że do przełomu doszło dzięki wprowadzeniu terminu. Uważam, że w latach 90. państwo polskie prowadziło politykę historyczną, może słabą, niekonsekwentną, ale prowadziło. Mogę się częściowo zgodzić z bardzo krytyczną oceną lat 90., ale tylko w odniesieniu do pierwszej połowy dekady. Natomiast upieram się, że włączenie idei powołania IPN-u do programu wyborczego AWS, a potem powołanie tej instytucji razem z Unią Wolności (ustawa o IPN została uchwalona w 1998 roku) – świadczą o prowadzeniu polityki historycznej. Widzę stopniowo rosnącą rolę historii w życiu publicznym – proces, który zaczął się z powołaniem IPN-u. Wszystko zaczęło się zatem wcześniej niż sformułowanie pojęcia polityki historycznej, początek wzrostu publicznej roli   historii umiejscowiłbym około roku 2000, a kres pod koniec tej dekady. Kres, bo sądzę, że historia nie wzbudza już takich emocji i zainteresowania, jakie wywoływało tworzenie Muzeum Powstania Warszawskiego czy działania IPN-u w ciągu pierwszych latach jego istnienia.        Jednocześnie wiele instytucji zajmujących się historią cieszy się popularnością, to pozorny paradoks. Nowoczesne muzea pełnią dziś rolę, jaką jeszcze dwie–trzy dekady temu zajmowały opracowania historyczne. W latach 80. książki historyczne – i to niekiedy bardzo wartościowe – były wydawane w kilkudziesięciotysięcznych nakładach, dziś 1000 egzemplarzy to już dobry wynik. Ludzie bardziej teraz oczekują muzeów nowego typu, czyli atrakcyjnej formuły zwiedzania, kontaktu z historią, która jest spektaklem, operowania najróżniejszymi środkami wyrazu, eksponatami, multimediami, dźwiękiem. Ci, którzy przestają czytać – przynajmniej poważniejsze rzeczy, przychodzą do muzeów. Csaba G. Kiss: To debata polsko-polska, ale dodałbym kilka uwag z perspektywy węgierskiej. Przywołane tu kwestie problemów z sąsiadami oraz wykorzystywaniem historii przez polityków są i u nas żywe. Tak jak Austriacy pielęgnują pamięć o monarchii austro-węgierskiej, tak na Węgrzech wraca świadomość dawnego Królestwa Węgierskiego. Ważne, by pamięć ta szła w parze z dużą wrażliwością na byłe mniejszości narodowe, a tu chyba nam brakuje wyraźnej świadomości wielokulturowego charakteru Królestwa. Istnieją grupy, które chcą tę pamięć zaprząc do swoich celów, wykorzystując elementy nacjonalistycznej tradycji węgierskiej. Mamy również napięcia związane z dzisiejszymi mniejszościami węgierskimi w Siedmiogrodzie, na Słowacji, w Serbii.      Mamy jeszcze jeden wspólny dla Węgier i Polski problem – rozliczenie się z okresem komunizmu. Do dziś nie znamy choćby listy agentów bezpieki, co rodzi ryzyko traktowania tej wiedzy instrumentalnie, w celach politycznych. Jestem przekonany, że razem z Polską mamy zadanie do podjęcia – musimy pracować nad emancypacją wspólnej pamięci Europy Środkowej. My – jej mieszkańcy – przeżyliśmy dwa systemy totalitarne. Na Zachodzie jest bardzo słaba świadomość tej historii – szanse na jej przywrócenie będziemy mieć, jeśli solidarnie będziemy o to występować. Wybór i opracowanie: Magda Lasia