Drugie spotkanie w autorskim cyklu Tadeusza Sobolewskiego, redaktora filmowej serii Polskiej Szkoły Dokumentu, z której pochodzą prezentowane dokumenty. W czasie listopadowego spotkania zobaczyliśmy Polskę lat 70. i 80. widzianą głównie oczami kobiet: reżyserek – wielkich indywidualności polskiego dokumentu oraz bohaterek prezentowanych obrazów.
W programie:
-
Nasze znajome z Łodzi, reż. Krystyna Gryczełowska (1971, 16’),
Piękny i przejmujący film. Portret trzech kobiet w różnym wieku. Wszystkie są szwaczkami w jednym zakładzie włókienniczym w Łodzi. Najmłodsza, Urszula, ma około dwudziestu lat, starsza, Helena, trzydziestu, a najstarsza, Genowefa, ma 44 lata. Gryczełowska na przykładzie tych trzech bohaterek przedstawia schemat życia łódzkiej szwaczki. Urszula pracuje w trybie trzyzmianowym, co trudno jej pogodzić z nauką w technikum. Chce skończyć studia. Marzy o założeniu rodziny i pięknym mieszkaniu. Jest ciężko, ale wszystko jest jeszcze możliwe. Opowiada przed kamerą bez skrępowania, starannie czesząc włosy i nakładając makijaż. Helena nie mówi nic do kamery. Aparat rejestruje sceny z jej życia. W rwącym potoku codzienności prawie nie ma chwili wytchnienia: odprowadza synka do szkoły, potem pędem do pracy, z pracy po zakupy i wreszcie do biednego mieszkania w odrapanej kamienicy. Tu chwila odpoczynku, w kuchni, z trójką dzieci przy wspólnym posiłku. Zwierzenia najstarszej bohaterki filmu, Genowefy, płyną zza kadru. Wiele w nich goryczy i zniechęcenia. W pierwszej scenie, w której się pojawia, kamera rejestruje jej wizytę u lekarza. Zdrowie tej wciąż młodej kobiety podkopała wyniszczająca praca na huczących halach, pośród maszyn tkackich. W takich samym warunkach pracują młodsze bohaterki filmu. Nic nie wskazuje, aby ich los miał się potoczyć innym torem, niż Genowefy. A ta ma nadzieję, że przynajmniej jej córki zdobędą wykształcenie i nie podzielą losu matki. Gryczełowska stworzyła przejmujący obraz życia łódzkich tkaczek w początkach gierkowskiej dekady sukcesu.
-
Łódzki życiorys, reż. Danuta Halladin, Lidia Zonn (1984, 19’)
Kolejny ujmujący film o dobrych ludziach, których tak chętnie pokazywała Halladin. Dokumentalny portret małżeństwa z Łodzi nakreślony na tle półwiecznej historii miasta. Na początku pojawia się napis: „Państwo Eugenia i Zygmunt Jóźwiakowie są łodzianami. Poznali się na Widzewie – tu założyli rodzinny dom, tu mieszkają do dziś. Poprosiliśmy, aby nam opowiedzieli o swoim życiu...”. Choć nie ma w tym życiorysie oszałamiających sukcesów, ani wielkiego dramatu, to jeśli uważnie przyjrzeć się bohaterom, wsłuchać w ich opowieść, odnajdziemy w niej prawdę o losie ludzi idących konsekwentnie przez życie drogą prostą, choć niełatwą. Oglądamy stare fotografie Łodzi i współczesne ujęcia miasta. Państwo Jóźwiakowie na przemian opowiadają zza kadru o swej młodości w przedwojennej Polsce, okupacji, życiu po wojnie. Opowieść o życiu prywatnym przeplata się z wątkiem dotyczącym życia zawodowego. Wielka historia przetoczyła się gdzieś bokiem. Dramatyzm kolejnych polskich dekad z tych pięciu, na których tle toczyło się życie Jóźwiaków, pobrzmiewa tu dalekim echem. Bohaterowie nie dali się uwieść ideologii, wybrali „życie dla kogoś” w skali jednej rodziny, którego opisem nie zajmują się kronikarze i historycy. Starsi państwo mają własny domek, ustabilizowane życie rodzinne, skromne, ale stałe dochody. Doskwiera tylko jeden, ale za to dokuczliwy brak. Wyschło źródło wody zasilające dom Jóźwiaków i kilka innych w okolicy. Każdego dnia, bez względu na porę roku i pogodę, mieszkańcy, najczęściej ludzie starzy, udają się z wiadrami, beczkami i garnkami po wodę do wspólnej ulicznej studni. Miejsce to jest jakby znakiem wspólnego losu mieszkańców dzielnicy, którzy tworzą społeczność ludzi dzielących podobne trudy, ale i gotowych wspierać i nieść pomoc swoim sąsiadom.
-
Robotnice, reż. Irena Kamieńska (1980, 16’)
Zanim Andrzej Chodakowski i Andrzej Zajączkowski nakręcą w sierpniu 1980 roku najważniejszy dokument początku dekady, pełnometrażowych Robotników ’80, w lutym Irena Kamieńska realizuje w Krośnieńskich Zakładach Przemysłu Lniarskiego wstrząsający film o pracujących tam tkaczkach. Oglądamy świat niczym z XIX-wiecznej manufaktury: wśród kurzu i hałasu, przy ciężkich tkackich maszynach stoją robotnice. Spoglądamy na zmęczone, przedwcześnie postarzałe twarze. W obskurnej szatni przegryzają pajdy chleba i rozmawiają o swej beznadziejnej sytuacji. Mówią, że coraz trudniej oddychać w chmurach pyłu i że na nic się tu zdają wadliwe maski, a kierownictwo fabryki ignoruje ich skargi na wciąż pogarszające się warunki pracy. Kobiety muszą chodzić w ciężkich, niewygodnych drewniakach, bo takie są przepisy. Nie mają wolnych sobót i jakiejkolwiek szansy na poprawę egzystencji... Szare zgarbione sylwetki z chustkami na głowach, zniszczone dłonie, pokryte żylakami nogi. Kamera Pakulskiego skrzętnie notuje wymowne szczegóły. Smutne twarze żują w milczeniu chleb, popijając herbatą ze słoików, podczas chwili wytchnienia. W tym bolesnym milczeniu powoli dojrzewa bunt... Do sierpnia 1980 roku pozostało jeszcze sześć miesięcy. Ostatnie ujęcie – świecące w mroku nocy okna starej fabryki – przywołuje z pamięci podobne z Ziemi obiecanej Andrzeja Wajdy. Czym różni się życie łódzkich proletariuszy, pokazane w filmowej adaptacji prozy Reymonta, od tego z początku lat 80. XX wieku? Ukryte w filmowych obrazach prowokacyjne pytanie dokumentalistki nie wydawało się bezzasadne... Film Kamieńskiej zdobył Grand Prix, Złotego Lajkonika na Festiwalu Polskich Filmów Krótkometrażowych w Krakowie w 1981 roku, gdzie przyznano mu także Syrenkę Warszawską – Nagrodę Klubu Krytyki Filmowej Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
-
Jestem mężczyzną, reż. Maria Zmarz-Koczanowicz (1985, 16’)
W groteskowym obrazku prowincji przebija gorycz połowy lat 80. Reżyserka komentuje swój film:
Zrobiłam film Jestem mężczyzną niby jako dokument o groźnym totalitarnym dyktatorze, który w podwrocławskich Świniarach opanował wszystkie najważniejsze stanowiska, został nawet szefem koła Ligi Kobiet, które na jego cześć śpiewają pieśni. Ale w tej skali wszystko to było śmieszne. Chciałam rozbić powagę mówienia o totalitaryzmie.
Po zakończeniu stanu wojennego reżim zelżał, ale w oczach dużej części opinii społecznej nadzieje wolnościowe, wiązane z Solidarnością, rozwiały się. W kraju panował marazm i społeczny zastój. Obrazek zadowolonej z siebie małomiasteczkowej społeczności w filmie Zmarz-Koczanowicz kryje podwójną ironię. Na pozór przedmiotem satyry jest otoczony kultem przewodniczący Ligi Kobiet, którego osiągnięcia zostały pokazane w stylu propagandowych kronik filmowych (ma on także, poza rolą społeczną, rys ludzki, prywatny: jest artystą, fotografuje drzewa). Jednak nie da się ukryć, że ludność miasteczka lubi swojego „wodza”. Chętnie spełniają jego polecenia – gdy trzeba, zamalowują wypisywane na murach przez „wichrzycieli” hasła antyustrojowe lub burzą poniemiecki pomniczek, przed którym „niepotrzebnie” zatrzymywały się zagraniczne wycieczki. Ta dokumentalna komedia dotyka wstydliwej kwestii, z którą do dziś nie mogą się uporać historycy: tamten reżim miał społeczne poparcie.
Opisy filmów opracował Tadeusz Sobolewski.
Organizatorzy: Narodowy Instytut Audiowizualny (wydawca Polskiej Szkoły Dokumentu), DSH