Archiwum wydarzeń

  • wydarzenia archiwalne
  • wystawy archiwalne

Archiwum wydarzeń

Chodząc po ziemi. 50 lat fotografii prasowej Aleksandra Jałosińskiego

25.01.2012 - 10.06.2012

Chodząc po ziemi. 50 lat fotografii prasowej Aleksandra Jałosińskiego

25.01.2012 - 10.06.2012

  • wydarzenia archiwalne
  • wystawy archiwalne
wydarzenia archiwalne wystawy archiwalne  

Wystawa prezentuje sto pięćdziesiąt zdjęć z lat 1957–2007 i jest podsumowaniem półwiecza pracy Aleksandra Jałosińskiego. Dla autora bycie fotografem prasowym to nie tylko profesja, ale i pasja. Zdjęcia Aleksandra Jałosińskiego to wynik głębokiej potrzeby dokumentowania zmieniającego się czy bezpowrotnie ginącego świata, determinacji w docieraniu do zapomnianych lub niedostępnych miejsc oraz nieustannego apetytu na podróże po kraju, którego nie wstydził się nazywać najpiękniejszym na świecie: A tu się tyle rzeczy ciekawych, niesamowitych dzieje, że trzeba do tego dotrzeć, trzeba to odkrywać! Trzeba Polskę odkrywać. Prezentowany na wystawie wybór obrazów nie aspiruje do stworzenia portretu Peerelu i nie obejmuje całości; to zbliżenia wybranych fragmentów rzeczywistości z perspektywy jednostki. Tak chętnie fotografowana przez Autora prowincja nie epatuje egzotyką. Fascynująca go plastyczność wielkich form i konstrukcji przemysłowych, również nie stanowi głównego tematu fotografii. Przekazem staje się dopiero w kontekście, który tworzy – niemal zawsze widoczny na tle monumentalnych obiektów – człowiek. Bo fotografie Aleksandra Jałosińskiego są zawsze opowieściami o ludziach. -------------- Aleksander Jałosiński urodził się w 1931 roku w Płocku. Ukończył studia na Uniwersytecie Warszawskim, studiował również na Uniwersytecie Łódzkim. Pracował naukowo w Bibliotece Narodowej. Uczestnicząc w badaniach poziomu czytelnictwa, sporo podróżował po kraju, jednocześnie pisał reportaże i coraz więcej fotografował. W końcu musiałem wybrać między fotografią a pracą naukową. Pomyślałem, że jako fotoreporter zachowam większy margines wolności, niezależności. Będę żył w tym zamkniętym kraju, nie będąc elementem ustroju. Fotografią prasową zajął się w 1957 roku. Pracował m.in. dla redakcji: dziennika „Express Wieczorny”, miesięcznika „Polska” (1961-1964), dziennika „Sztandar Młodych” (1964-1969), tygodnika „Kultura”, miesięcznika „Teatr” i tygodnika „Szpilki” (1961-1978), tygodnika „Perspektywy” (1978-1981), dziennika „Rzeczpospolita” (1981-89), tygodnika „Przegląd Techniczny” i miesięcznika „Literatura” (1981-1989), „Przeglądu Tygodniowego” (1989-1991), tygodników „Kobieta i Życie” i „Wiadomości Kulturalne” (1992-1993), dziennika „Nowa Europa – Prawo i Gospodarka” (1997-2003). Na dorobek Aleksandra Jałosińskiego składa się kilkadziesiąt tysięcy klisz, stanowiących jedną z najobszerniejszych i najlepiej uporządkowanych prywatnych kolekcji fotoreporterskich w Polsce. Od lat jest sukcesywnie digitalizowana przez autora, który jako jeden z pierwszych fotografów swojego pokolenia docenił i wdrożył cyfrowe techniki obróbki i archiwizacji zdjęć. Aleksander Jałosiński jest jednym z najwybitniejszych polskich fotografów prasowych, laureatem wielu konkursów fotograficznych. W latach 1999-2008 wykładał fotografię prasową na Wyższym Studium Fotografii w łódzkiej Szkole Filmowej. Od 2002 roku jest związany z Polską Agencją Fotografów FORUM. Poniżej fragmenty relacji Aleksandra Jałosińskiego wykorzystane na wystawie,  fragmenty rozmowy z autorem oraz wybrane fotografie. O tajnikach zawodu: Każdy centymetr przestrzeni Właściwie praca zaczęła się od 1962 roku, od „Sztandaru Młodych”. Tam dostałem solidną szkołę, nauczyłem się makietowania i kadrowania fotografii. W gazecie codziennej to najważniejsza rzecz – każdy centymetr przestrzeni to są koszty. Fotografia musi powiedzieć jak najwięcej na jak najmniejszym obszarze gazety. Uczono nas eksponowania rzeczy, które chce się pokazać, a nie zajmowania przestrzeni. Od negatywu do gazety Najpierw musiałem w laboratorium redakcyjnym wywołać i wysuszyć negatyw, a potem jak najszybciej zrobić odbitkę. Zdjęcia z dyżuru fotoreporterskiego trzeba było oddać  tego samego dnia do godziny 16–18. Czasem  zdjęcie nosiło się samemu do Domu Słowa Polskiego na ulicy Miedzianej, gdzie drukowano większość prasy. Lubiłem zapach druku, lubiłem patrzeć, jak się rodzi gazeta, jak odlewają w ołowiu szpalty tekstu. Zdjęcie akceptowali sekretarze z nocnej redakcji, była już makieta kolumny, trzeba było do niej dobrać format. Potem fotografia  na papierze szło do chemigrafii, czyli była zamieniana na płytę ze specjalnego stopu, na której kwasem wytrawiano zdjęcie. Tak przygotowana klisza była wklejana w czekające już na nią miejsce w kolumnie. Druk pierwszej partii gazety kończył się koło pierwszej w nocy. Jeśli to była gazeta ogólnopolska, to pierwsza część nakładu wyjeżdżała  pociągami do najdalszych miejsc w kraju. Ostatnia partia była przeznaczana dla  Warszawy, czasem nawet jeszcze zmieniano wiadomości na nowsze, te z wieczora.   Negatyw to półprodukt W większości redakcji nikt nie archiwizował negatywów, uważano je za półprodukty. Dopiero papierowa odbitka była materiałem prasowym i własnością redakcji. RSW „Prasa”, która przydzielała nam negatywy,  uważała, że do niej należy jedynie czysta, nienaświetlona klisza. Naświetloną traktowano jak zużyty ręcznik papierowy, który nadaje się tylko do wyrzucenia. Nikt nie pojmował, że to jest najcenniejszy materiał! O tak chętnie fotografowanych miasteczkach: Pierwsze spojrzenie Przyjeżdżając do małego miasteczka wchodziłem na wieżę kościelną i robiłem widok całego miasta. A dopiero potem zaczynałem krążyć po rynku i ulicach i szukać zbliżeń: twarzy, ludzi, sytuacji.  Im krócej trwał pobyt, tym więcej materiału wywoziłem. Pracowałem intensywniej, widziałem więcej, miałem świeże oko. Pierwsze spojrzenie jest naważniejsze. Każde miasteczko trzeba było obwąchać Każda miejscowość była inna, niemal nic się nie powtarzało. Były miasteczka zamieszkałe przez ludzi nijakich i miasteczka zamieszkałe przez inteligentnych ludzi. Jedne zadbane, inne przedstawiające obraz nędzy i rozpaczy, gdzie tylko alkohol lał się strumieniami. To do której kategorii należy dana miejscowość, widać było w szczegółach, które nazywam „mikro-znakami” –  to jak byli ludzie ubrani, jak się dzieci bawiły.  Trzeba było wyostrzyć sobie nos i obwąchać każde takie miasteczko. Osobiście obwąchać. Im dalej od Warszawy, tym większe kotlety W przeciwieństwie do restauracji w dużych miastach, w małych miasteczkach prawie zawsze można było dobrze zjeść.  Najlepsze były kotlety schabowe, a im dalej od Warszawy, tym większe. Błysnąłem fleszem i cały bar wytrzeźwiał Tylko raz miałem nieprzyjemną przygodę. Kiedyś w nocy w Białogardzie wszedłem do knajpy, zamówiłem jedzenie. Zobaczyłem fajną pijacką scenkę, było ciemno, więc błysnąłem fleszem i – raptem w ułamku sekundy cały bar wytrzeźwiał.  Wszyscy stanęli na nogi i ruszyli w moją stronę. Porzuciłem mojego schabowego i wybiegłem, a towarzystwo za mną. W jakimś zaułku zobaczyłem światełko; szewc pracował nocą. Załomotałem w drzwi, wpuścił mnie i zgasił światło. Przesiedziałem u niego całą noc. Nie żałowałem, bo hotel do którego wróciłem rano, okazał się tak zapluskwiony, że i tak bym noc spędził na krześle. O przemyśle: Człowiek punktem odniesienia Uwielbiałem zakłady przemysłowe, w których dominowały wielkie formy. Stocznie, huty, wielkie fabryki. Hale, turbiny, a w kotłowaninie stali – ludzie, twarze. Żeby widoczna była skala, wielkość urządzeń, człowiek musiał być punktem odniesienia. Przemysł bez człowieka byłby martwy. Dzięki legitymacji partyjnej mogłem wejść niemal do każdej fabryki.  Legitymacja partyjna była dla mnie jak dzisiaj karta magnetyczna – otwierała wszystkie drzwi. Zazwyczaj podczas robienia zdjęć miałem opiekuna. Dwóch oznaczało produkcję dla wojska. Jeden był po to, żeby rzeczywiście pomóc, drugi pilnował, w którą stronę obiektywem jadę. Potem robił protokół, który musiałem podpisać, że „zdjęcia wykonano na wydziale K-3, W-15…”. Takie protokoły były wysyłane do bezpieki do Warszawy, a tam pytali mnie: – Po co pan tam pojechał, co pana tam interesowało? Podejrzewali, że szpieguję. – Odpowiadałem: – Wykonuję instrukcję wydziału prasy Komitetu Centralnego. Pokazuję pracę klasy robotniczej, która jest właścicielką tych wszystkich fabryk. O pasji: Fotografowanie było dla mnie wszystkim: i pasją, i ciekawością, i chęcią poznania wewnętrznego życia tego kraju, które pulsuje poza zewnętrznymi formami, widocznymi dla wszystkich. To była ciężka praca, ale i wielka frajda i przygoda. Wyjeżdżając z Warszawy nigdy nie wiedziałem, kogo poznam, na co trafię i co mnie spotka. I to było clou tego zawodu, ta wieczna przygoda. PRL to była dla mnie wieloletnia przygoda życia. Organizatorzy: Dom Spotkań z Historią, FORUM Polska Agencja Fotografów Koncepcja wystawy i fotoedycja: Tomasz Gleb, Jarosław Stachowicz Wybór i opracowanie tekstów: Magda Lasia Projekt plastyczny wystawy: Adam Orlewicz Kierownik produkcji: Ewa Mazur Kurator: Monika Kapa-Cichocka Projekt katalogu i druków towarzyszących: Łukasz Kamieniak Przygotowanie zdjęć: Maciej Markowski, Serge Odorowski Asystent projektu plastycznego wystawy: Urszula Kuczyńska Przygotowanie do druku wystawy: Tomasz Kubaczyk Współpraca produkcyjna: Justyna Urban Nagranie wideo: Arkadiusz Leszczyński Montaż materiałów filmowych: Agnieszka Tomasińska Multimedia: Robert Radecki Realizacja techniczna: Grupa 7 – Wojciech Byczkowski, Cezary Dudek; Pracownia Tryktrak – Kuba Kamiński; Zaciek Druk wystawy: Relax Foto Prolab, G&G, Andrus Druk katalogu: Qlco Partner realizacji: Relax Foto ProLab Na zdjęciu powyżej: Kopalnia "Bogdanka" w budowie. Lubelskie Zagłębie Węglowe, 1978. Fot. Aleksander Jałosiński/Agencja FORUM